Tylko z Bogiem możemy być szczęśliwi

Zapraszamy 24 listopada br. na godzinę 19 do Diecezjalnego Domu TABOR na Diecezjalny Jubileusz Małżeński.

  Z Elżbietą i Edwardem Bochenkami, parą rejonową Rejonu Św. Michała, którzy w tym roku obchodzili 35-lecie sakramentu małżeństwa, rozmawia Jaromir Kwiatkowski

W jakich okolicznościach poznaliście się?

Edward: W autobusie. To był rok 1977 lub 1978. Ja dojeżdżałem już wtedy do pracy, a Elunia jeszcze do liceum. Byłem pracownikiem PKS i – mimo iż autobus był z reguły przepełniony – miałem dla Eluni zawsze miejsce siedzące, służbowe. Nawet jeżeli na wcześniejszych przystankach autobus nie zatrzymywał się z powodu przepełnienia, to w Turzy, gdzie czekała Elunia, zawsze stawał. I tak to się zaczęło.

Elżbieta: Głęboka miłość na całe życie połączyła nas podczas  nawiedzenia obrazu Matki Bożej Częstochowskiej w dzisiejszej katedrze rzeszowskiej w 1982 roku. Szliśmy jako para narzeczonych do kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa, cały czas trzymając się za rękę. Ostateczną decyzję o ślubie podjęliśmy w maju 1983 roku, ślub wzięliśmy we wrześniu tego roku.

Czy mieliście jakieś specjalne sposoby, które pozwoliły Wam zachować miłość i jedność przez te 35 lat?

Elżbieta: Uczyliśmy się tego od naszych rodzin. Edziu patrzył na swoją rodzinę, ja na swoją. Moi rodzice bardzo dobrze się dogadywali, w kwietniu tego roku obchodzili - w zdrowiu, szczęściu i pomyślności - 58. rocznicę małżeństwa.

Edward: Pamiętam, że codziennie wieczorem moi rodzice – choćby byli bardzo zmęczeni, bo pola było dużo – zawsze klękali razem do modlitwy. To była modlitwa małżeńska, którą praktykujemy w Domowym Kościele. Ja to widziałem od dziecka. Wtedy nie wchodziliśmy do ich pokoju, by porozmawiać, bo było wiadomo, że rodzice się modlą i nie można im przeszkadzać.

To wzorzec wyniesiony z Waszych rodzin. A Wasze własne sposoby, które wypracowaliście w małżeństwie sami?

Elżbieta: W naszym małżeństwie próbowaliśmy przede wsystkim pogłębiać to, co wynieśliśmy z domów rodzinnych. W niedzielę chodziliśmy razem z dziećmi na mszę św. Klękaliśmy wieczorem do modlitwy, również z dziećmi. 

Czyli zachowanie miłości i jedności w małżeństwie jest o wiele prostsze, gdy się idzie przez życie z Panem Bogiem.

Elżbieta: Dokładnie.

Edward: Mój śp, dziadziu zawsze powtarzał: „Bez Boga ani do proga”. W domu rodzice powtarzali, że nie można zwątpić, odejść od Boga nawet na chwilę, bo tylko z Bogiem jesteśmy szczęśliwi.

Jaką rolę w pielęgnowaniu miłości i jedności małżeńskiej odgrywa w Waszym małżeństwie Domowy Kościół?

Edward: Otworzył nas jeszcze bardziej na wspólnotę, na drugiego człowieka. Staramy się dzielić z innymi tym dobrem, jakie posiadamy, wspomagać jak potrafimy tych, który tego potrzebują, doradzać, czy sami przyjmować wsparcie innych.

Elżbieta: Bycie w Domowym Kościele ubogaciło mnie duchowo. Rozwinęłam się pod kątem wspólnoty. Wspólnota jest dla mnie czymś bardzo ważnym. Lecz żeby budować wspólnotę z ludźmi, trzeba najpierw zbudować wspólnotę z Bogiem. Dodam jeszcze, że w naszym małżeństwie jest dużo wyrozumiałości. Staram się być wyrozumiała dla Edzia.

Edward: To wynika z różnicy charakterów. Ja jestem cholerykiem, ale Elunia potrafi znakomicie „utemperować” moje zdenerwowanie (śmiech). W naszym domu było podobnie: tatuś był nerwowy, ale mamusia potrafiła go „złagodzić”. W tym, że potrafimy się tak dobrze porozumieć, widzę duży wpływ Domowego Kościoła, a zwłaszcza dialogu małżeńskiego.

 

Na zdjęciu: Elżbieta i Edward Bochenkowie podczas Orszaku Trzech Króli 2016. Fot. Renia Kwiatkowska