Pożegnanie Józefa Wichra

Pożegnanie Józefa Wichra.

 

Tak się składa że Józef był ode mnie dokładnie 10 lat starszy. Mimo to dane nam było wprowadzać Józefa z Grażyną do Domowego Kościoła.

 

Wcześniej Grażynka i Józiu należeli do AK. Józef był członkiem Rady Parafialnej.

 

Wejściem Do Domowego Kościoła Wichry się zachłysnęli, odkryli na nowo bogactwo Kościoła Katolickiego. Zaczęli od zobowiązań – błogosławieństw, które są w Ruchu.  Łacznie z najbardziej wymagającym, jakim jest Krucjata Wyzwolenia Człowieka.  Domowy Kościół sprawił że Józiu z Grażyną mocno "uczepili" się sakramentów świętych, czerpiąc z nich siłę do „świadectwa“ o Bogu. Przyjęcie przez nich Jezusa jako Pana i Zbawiciele dało im  niesamowitą siłę do ewangelizowania. Pilotowali trzy kręgi Domowego Kościoła. Józef o Bogu mógł rozmawiać z każdym i wszędzie. Józef ludziom zagubionym, np. z problemem alkoholowym zawsze starał się pokazać właściwą drogę, proponował rekolekcje. 

 

Józef swoje młode lata spędził w Zakopanem, gdzie uczęszczał do szkoły średniej. Wiązało się to z jego wielką miłością do gór, ponad wszystko Tatr, którą zaszczepił we mnie, mojej rodzinie a także w wielu z Was tu obecnych. Podczas górskich wędrówek odnajdywał się w roli naturalnego lidera. Z rozżewnieniem wspominam anegdotkę, którą Józef niejednokrotnie przytaczał na szlaku. Gdy ktoś zapytał go o to, jak daleko jeszcze do szczytu, odpowiadał pytaniem: " A to zależy. Czy z niedźwiedziem, czy bez. Bo z niedźwiedziem, to 5 minut." "A bez niedźwiedzia? " "Bez niedźwiedzia, to jeszcze 2 godziny". [śmiech] Józef nigdy nie narzekał. Czy to na szlaku, czy w życiu codziennym. Zawsze potrafił rozładować trudną sytuację, zażartować, znaleźć dobre strony. Nawet w ciężkich chwilach choroby zachowywał dobry humor, na pytanie: "Jak się czujesz?" odpowiadał "Rewelacyjnie!". Ostatnim naszym wspólnie zdobytym szczytem był Kościelec (2155), moja żona bardzo sobie to podejście chwaliła, Józef szedł rytmem 200 kroków marszu  i minuta odpoczynku, wtedy nie wiedzieliśmy, że był to początek jego choroby. W ostatnich dniach choroby miał problemy z wejściem po schodach na piętro.


Oprócz miłości do gór, Józek przekazał mi także pasję jazdy na nartach. Do dziś mam narty, które dostałem od Józka lata temu a na których stawiałem swoje pierwsze kroki na stoku.
W szczególnym stopniu zamiłowanie do gór od Józka przejął mój najmłodszy syn Szczepan. Podczas naszej pierwszej wspólnej wyprawy w Tatry, w 2000 roku miał 7 lat. Był bardzo młody i z tego powodu nie zabraliśmy go ze sobą do Koziej Dolinki. "Zemściło" się to na nas z nawiązką. Obecnie Szczepan pracuje w Bieszczadach jako przewodnik górski, a na swoim koncie ma szczyt o wysokości ponad 7000m, Pik Lenina w Pamirze. A mogliśmy go wtedy zabrać do tej Koziej Dolinki...

 

Józk ostatnio na pytanie: "Jak się czujesz?" odpowiadał: "Następne pytanie proszę", czyli musiał już bardzo cierpieć.

 

Dla nas był przyjacielem. Robił bardzo dobra kawę, nie wiem czy Grażyna nauczyła się tego?

 

Można było mu powiedzieć o problemach, a on odpowiadał: to się pomódlmy w tej sprawie.

 

W naszej pamięci zostanie jako dobry Boży Człowiek, który pomógł wielu ludziom.

 

Krystian Niemiec