Na oazie doznaliśmy wyzwolenia z lęku o życie i zdrowie synka

Świadectwo z oazy rodzin I stopnia w Lipinkach

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus,

Jesteśmy małżeństwem od 6 lat, natomiast we wspólnocie Domowego Kościoła jesteśmy od 5 lat. Mamy dwójkę dzieci: Szymcia, który ma niecałe 4 lata, oraz prawie 9-miesięcznego Bartusia. Mieliśmy to szczęście przeżywania Oazy I stopnia w Lipinkach w dniach od 2 do 18 sierpnia 2019 roku.

Od samego początku Pan nas na te rekolekcje powołał, tylko my jeszcze o tym nie wiedzieliśmy. Szybko się jednak o tym przekonaliśmy, a Duch Święty czuwał nad naszymi decyzjami. To było dla nas niesamowite. Myśl o rekolekcjach, wybór i decyzję o zapisaniu się na Oazę w Lipinkach podjęliśmy bardzo późno, dopiero końcem czerwca. Jeszcze tego samego dnia Pan tak sprawił, że całkiem niespodziewanie spotkaliśmy małżeństwo, które miało prowadzić tę Oazę. Okazało się, że miejsc już dawno nie ma. Dzień później odebraliśmy telefon z informacją, że uda się zorganizować dla nas pokój. To był dla nas sygnał, że nie ma już odwrotu. Łaską również było dla nas to, że nie zastanawialiśmy się nad naszą sytuacją, czy damy radę pojechać i uczestniczyć w tak długich rekolekcjach z małymi dziećmi. Nie sprzeciwialiśmy się tej sytuacji, tylko obydwoje czuliśmy wewnętrznie, że tak ma właśnie być. Od razu wiedzieliśmy, że ta Oaza będzie naszym dziękczynieniem Panu Bogu za naszą rodzinę, za nasze dzieci, za to, że dał nam Pan przetrwać ostatni, trudny czas. To było dla nas oczywiste. Duch Święty działał cały czas, mąż zaplanował szybko resztę urlopu, który w tym roku szybko nam ubywał z powodu problemów zdrowotnych naszej rodziny. Aby nic nam nie zakłóciło jasnego i wyraźnego przekazu Bożego o tym, że On nas zaprosił na tę Oazę, szczepienie Bartusia, które miało odbyć się na 2 dni przed jej rozpoczęciem, nie miało miejsca. Po rekolekcjach synek został zaszczepiony i nie za dobrze to zniósł. To była kolejna informacja, dla nas namacalne działanie Ducha Świętego, które  pomogło naszej rodzinie w dotarciu na rekolekcje.

Każdy dzień na Oazie był dla nas łaską. Za każdy dziękowaliśmy i cieszyliśmy się, że tak go przeżyliśmy, razem z naszymi dziećmi, i że nic nam go nie zakłóciło. Obawialiśmy się, że może się coś wydarzyć i będziemy musieli wcześniej wracać. Nasze obawy były uzasadnione stanem zdrowia młodszego syna, który przedwcześnie się urodził, bardzo chorował i miał niepewną sytuację w związku z jego przepukliną. Ogromną radość przeżyliśmy podczas przyjęcia Chrystusa jako naszego Pana i Zbawiciela. Niesamowitym momentem była również adoracja małżeńska. Każdy dzień wnosił ogromnie dużo w nasze życie. Pan kierował do nas takie słowa, dzięki którym mogliśmy odkrywać swoje wnętrze, zbliżać się do Boga. Wewnętrznie, pokazywał nam takie sytuacje z naszego życia, które powodowały, że wcześniejsze urazy, czy też bolesne słowa, wypowiedziane w rodzinie, które gdzieś w środku jeszcze się tliły, miały swoje wytłumaczenie. Wszystkie złości znikały. Dawał nam również konkretne wskazówki w swoim Słowie, czy też poprzez świadectwo innych ludzi. Tak dając nam przeżyć obficie każdy kolejny dzień rekolekcji, Pan nas wyzwalał z naszego największego w tym czasie lęku. Ogromnego lęku o życie i zdrowie naszych dzieci, a głównie o życie i zdrowie Bartusia.

Ten lęk się pojawił w grudniu, kiedy nasz młodszy syn przedwcześnie przyszedł na świat i ledwie został odratowany  (cudem żyje). Po kilkunastu dniach przebywania w szpitalu po porodzie, święta przeżyliśmy cudownie w domu, dziękując Bogu za nowe życie, ale tuż po świętach zaczęły się dziać kolejne trudne sytuacje związane z jego zdrowiem. Zaraz potem bardzo zachorował (wirus RSV, wirus grypy, zapalenie płuc) i ponownie trafił do szpitala. Sytuacja z Bartusiem była bardzo ciężka, było dużo modlitwy, ale i tak po ludzku bardzo dużo łez. Po powrocie ze szpitala okazało się jeszcze, że malutki ma ospę. Ta choroba całkiem pozbawiła go już mocno nadwątlonej odporności, na dłuższy czas, i dołożyła duży problem z jedzeniem. W czasie, kiedy Bartuś był w szpitalu i ja razem z nim, starszy syn, Szymuś, również był chory w domu i też nie było wiadomo, czy nie skończy się to leczeniem szpitalnym. Tak się to wszystko nawarstwiało, wraz z jeszcze innymi trudnościami, a wraz z nimi nasz lęk i strach. W tym czasie nasze wyjazdy ograniczały się wyłącznie do wizyt u lekarzy, na pogotowiu, lub w szpitalu. Nie było do pomyślenia dla nas, że moglibyśmy pojechać na jakieś rekolekcje, nawet kilkudniowe. Kiedy sytuacja ze zdrowiem dzieci się troszkę uspokoiła, to również ja trafiłam to szpitala i dopiero koniec czerwca był nieco spokojniejszy. Nadal jednak monitorowaliśmy oddech Bartusia podczas snu, problemy z karmieniem również się utrzymywały i czekało nas mnóstwo wizyt kontrolnych. Pamiętaliśmy również o możliwości powtórzenia się w każdej chwili sytuacji z przepukliną Bartusia. Dlatego decyzja o Oazie była dla nas czymś realnie niemożliwym, a zarazem tak jasnym i wiadomym, że musimy jechać i dziękować  Panu za to, że nasza rodzina jest w całości i że mimo bardzo trudnych chwil, cały czas byliśmy jako małżonkowie razem.

Na Oazie nie było łatwo pogodzić opiekę nad naszą dwójką dzieci oraz aktywnym uczestnictwem we wszystkich punktach programu. Nie byliśmy też w stanie zadbać o Bartusia, tak jak do tej pory w domu. Z każdym dniem Oazy widzieliśmy jednak, jak sobie nasze dziecko radzi i że nic mu się złego nie dzieje. Pozwoliło nam to w pełni korzystać z rekolekcji i z coraz większym spokojem i zaufaniem przyjmować to, co przynosił każdy kolejny dzień. Pozwoliliśmy w końcu wejść Panu w pełni, również do tej części naszego życia. Wtedy Pan do nas wewnętrznie przemówił, że już wystarczy tego lęku, że Bartuś sobie poradzi i że nie jesteśmy z tym sami. Pan nasz pokazał nam, że On się o nas troszczy i że z Nim nie musimy się niczego lękać, tylko ufać. Do tej pory czuliśmy się w tym strachu sami i ten ciężar tych wydarzeń nas przytłaczał i kumulował nasz strach. Teraz opiekujemy się naszymi dziećmi, a resztę zostawiamy Bogu. On wie, co jest dla nich najlepsze. Na tych rekolekcjach doznaliśmy wyzwolenia z lęku o życie i zdrowie naszego synka, ale także wejrzenie w głąb siebie, zastanowienie się, przyznanie się również do innych lęków, trwających nawet od dzieciństwa, wypowiedzenie ich na głos przed Panem i dzięki temu zapoczątkowanie walki z nimi. Ten czas Oazy był dla nas święty, był ogromem łask dla nas. Spotkaliśmy tam również cudownych ludzi, wszyscy się również modlili za naszego Bartusia oraz za całą naszą rodzinę. Dziękujemy Bogu za to, że nas zaprowadził na tę Oazę i wszystkim, których na niej spotkaliśmy. Bartuś teraz, we wrześniu, ma zaplanowaną operację. Modlimy się o jej pozytywny przebieg, czujemy też wsparcie modlitewne całej Oazy. Prosimy również wszystkich o modlitwę w tej intencji i oddajemy tę sprawę Panu Bogu. Chwała Panu.

                                                                                               Sylwia i Jakub Knott